
LAOS – KRAINA SPOD ZNAKU SIERPA I MŁOTA cz. 1
Vientiane – Dziennik z podróży…
Część I – LAOTAŃSKA REPUBLIKA LUDOWO-DEMOKRATYCZNA I JEJ STOLICA
WITAMY W LAOSIE
Laotańska Republika Ludowo-Demokratyczna przywitała mnie dość bezczelnym urzędniczym wałkiem. Jako, że po drodze z Siem Reap miałem międzylądowanie w Paksie (po to by zabrać więcej pasażerów bo jak dotychczas samolot był prawie pusty) właśnie tam przyszło mi ubiegać się o Laotańską wizę. Była to ma się rozumieć tylko formalność. Procedura podobna do tej z Kambodży choć towarzyszył jej zdecydowanie większy bałagan. Do tego jak się potem okazało obowiązywała tu taryfa uznaniowa. Co mam na myśli? Jak nie wiadomo o co chodzi, to zazwyczaj chodzi o pieniądze i tak tez było w tym przypadku. Otóż jako Polak za wizę powinienem płacić 35 dolarów. Sprawdzałem to przed wyjazdem na stronie ministerstwa. Tuż obok okienka wisiał taryfikator, na którym jak byk widniało „Poland – 35 dollars”. Wręczam więc urzędnikowi odliczoną należność ale ten po przeliczeniu mówi, że mało. Jak mało? Mówi, że ma być 40. Jak 40, przecież jest napisane 35? „Taryfikator jest stary” ucina. No cóż, widocznie wyglądam na 40 dolarów… nie jest to majątek o który warto byłoby się kłócić z urzędnikiem który przecież może Ci wizy zwyczajnie nie wydać. Nie mniej jednak jest to dość wyraźny sygnał że w Laosie będzie trzeba bardziej uważać niż w kraju Tajów czy Kambodży z której to dopiero co przyleciałem.
MIASTO KSIĘŻYCA …albo DRZEWA SANDAŁOWEGO
Vientiane oznacza ponoć “Miasto Księżyca”. Tak przynajmniej twierdzi znaczna część Laotańczyków. Są też jednak i tacy którzy genezy nazwy doszukują się w pradawnym języku liturgicznym Pali i według nich Vientiane oznacza “Miasto Drzewa Sandałowego”. Sprawa dość skomplikowana więc nie podejmę się w tym miejscu analizy etymologicznej. Zresztą, kto by to przeczytał? Z tego samego powodu, daruję sobie również rys historyczny i od razu przeskoczę do kolejnego turystyczno-podóżniczego akapitu.
Tak więc zwiedzanie rozpocząłem od nabrzeża. Przyznam że niespecjalnie liczyłem na spektakularne kadry z Mekongiem w tle. Niby to 12-sta co do długości rzeka na Ziemi ale w Vientiane jakoś nie prezentuje w pełni swojego majestatu. Samo miasto też nie zachwyca i szczerze powiedziawszy mocno pachnie tu komuną. Sporo flag z sierpem i młotem.. właściwie to na każdym kroku. Miasto jakieś takie bez życia. Architektura jakaś taka wymieszana.. trochę buddyzmu, trochę socrealizmu i trochę kolonializmu w spadku po urzędujących tu przez pewien czas Francuzach. Zaliczyłem ma się rozumieć obowiązkowe punkty programu takie jak Brama Patuxai, Pha That Luang, odwiedziłem jednego z przysypiających tu Buddh’ów aż w końcu znudzony zabytkami ruszyłem w kierunku nieturystycznej części miasta, żeby zobaczyć jak sobie żyją ludzie w kraju spod znaku sierpa i młota.
JADŁODAJNIA PRZY PROMENADZIE
Po drodze zjadłem obiad w chińsko-laotańskiej restauracji przypominającej klimatem bary mleczne z filmów Barei. Z ciekawością obserwowałem wysoce nieprofesjonalne, szorujące klapkami po podłodze ponure kelnerki oraz ich zakłopotanie gdy usiłowałem zagadnąć po angielsku. Rozchmurzyły się dopiero na koniec gdy zobaczyły niewielki swoją droga napiwek. Jadłem w tym samym “barze” 3 dni z rzędu i za każdym razem dostawałem porcję innej wielkości. Wyglądało to tak jakbym dostawał tyle ile akurat wrzuciło się kucharzowi na patelnie. Czasem mniej, czasem więcej, dolewano mi za to co chwilę herbaty do mikroskopijnej filiżanki, o dziwo nawet gdy była pełna.
Klimatu knajpy dopełniały odklejające się tapety, listwy przyklejone w przedziwny sposób (za pewne bez wglądu w instrukcję obsługi) tak że zamiast gładkiej powierzchni widać było ciągnące się wzdłuż ściany logo producenta, które ma się rozumieć normalnie powinno być niewidoczne. Do tego kuchnia wyglądająca jak z parowca z lat 20. Może przesadzam? Tak przesadzam, nie jak z parowca, raczej jak z małego rybackiego kutra. W środku siedział właściciel, który czujnym spojrzeniem omiatał wnętrze i delikatnymi ruchami wydawał kelnerkom plecenia. Może dlatego właśnie były takie spięte? Z baru rozciągał się widok na betonową promenadę, szeroką i pusta niczym pas startowy lotniska. Strasznie dziwny klimat taki.. hmm, soc-realistyczny. Zza okna obserwowałem powiewające na promenadzie sztandary, Laotański i ten z sierpem i młotem. Zresztą obie flagi w duecie w centrum miasta wywieszone są na każdym kroku: na urzędach, sklepach, punktach usługowych, hotelach i bankach.
BANKOWŚĆ VIP
W jednym z takich oflagowanych banków przyszło mi wymieniać dolary na lokalną walutę i przyznam szczerze przez chwilę poczułem się klient VIP w szwajcarskim banku. Zaraz wyjaśnię dlaczego. W środku czysto, wręcz sterylnie ale wystrój wnętrza jakby żywcem wyjęty z lat 70-tych. W środku szalała klimatyzacja i miałem wrażenie, że dłuższy pobyt w tej instytucji mógłby się wiązać z odmrożeniami albo przynajmniej poważnym wyziębieniem organizmu. Już przy wejściu przywitała mnie młoda atrakcyjna urzędniczka o aparycji i manierze stewardessy. Wskazała stolik i znajdujące się przy nim skórzane fotele. Zaproponowała mi wodę i już po chwili sączyłem orzeźwiająca mineralkę, zastanawiając się przy tym czy aby mnie tu przypadkiem nie pomylono z kimś innym. W banku nie było innych klientów a mimo to kasjerki (również o aparycji stewardess) uwijały się jak w ukropie. Po kilku minutach zaproszono mnie w końcu do okienka gdzie wymieniłem zawrotną sumę 35 dolarów 🙂 Kasjerką powoli i z namaszczeniem przeliczyła waluty i wypłaciła mi równowartość w Laotańskich Kipach. Do wyjścia odprowadziły mnie uśmiechy pracujących w instytucji kasjerek. Przyznam, że takiej obsługi nie spodziewałem się w Laotańskim banku.
ATRAKCJE TURYSTYCZNE
Turyści w mieście byli głownie z kraju Niebiańskiego smoka lub jak kto woli Chin. Zresztą czego mieli by tu szukać zachodni turyści? Na pewno nie doznań estetycznych. Stolica Laosu, kompletnie nie ma klimatu. To betonowy moloch w którym najważniejsze zabytki można zobaczyć w pół dnia. Poza tym gmachy i pomniki… i to tyle. Jedyne co tak na prawdę zwróciło moja uwagę to przejeżdżające od czasu do czasu po ulicach luksusowe samochody (widziałem na przekład Lamborghini), które mocno kontrastują z innymi poruszającymi się po drogach pojazdami, głównie skuterami i rikszami. Wyraźnie widać że mieszka tu wąskie grono ludzi obracających naprawdę konkretnymi funduszami. Napotkałem tu również kilka mocno podrasowanych wehikułów. Chyba największym hitem była Lada z lat 80-tych odpicowana niczym w programie MTV “Pimp my ride”. Jeszcze apropo luksusowych samochodów w Laosie. Jednym z najciekawszych widoków motoryzacyjnych był wrak BMW Z4, najpewniej po dachowaniu, leżący w szczerym polu, na drzwiach którego jakiś dowcipniś namalował całkiem zgrabnie flagę Laosu. Niezwykle surrealistyczny widok. Niestety nie zdążyłem wyjąć aparatu bo bylem akurat na pokładzie pędzącego z zawrotna prędkością (30 km na godz) ekspresu pomiędzy Vientiane a Vang Vieng.
No dobrze, chyba już starczy moich popisów literackich, w końcu jestem fotografem a nie pisarzem 🙂 Zapraszam do oglądania zdjęć:
Fot.1 – Nad brzegiem Mekongu… tylko gdzie ten Mekong?
Fot.2 – Ten flagowy duet możemy zobaczyć praktycznie na każdym kroku…
Fot.3 – Bank Promocji Rolnictwa (Ponoć 80% mieszkańców Laosu jest zatrudnionych w rolnictwie, które z kolei dostarcza prawie 50% PKB kraju)
Fot.4 – Bankomaty są tu najwyraźniej dla klientów anglojęzycznych
Fot.5 – Centrum miasta
Fot.6 – Patuxai, monument poświęcony pamięci poległych w walce o niepodległość (od Francji)
Fot.7 – Patuxai od wewnątrz
Fot.8 – Ernesto “Che” Guevara w moto-taxi
Fot.9 – Bezdomny kiwający do przejeżdżających samochodów
Fot.10 – Na klęczkach na progu sklepu…
Fot.11 – Policja w Laosie jakaś taka czerwona…
Fot.12 – Standardowa azjatycka instalacja elektryczna
Fot.13 – Dominującym środkiem transportu mieszkańców Vientiane są wszelkiej maści skutery i motocykle
Fot.14
Fot.15 – Jak widać bambus doskonale sprawdza się w budownictwie
Fot.16 – Zegarmistrz
Fot.17 – Wesoły mechanik
Fot.18 – Nieśmiały mechanik
Fot.19 – Nieufny mechanik 🙂
Fot.20 – Sprzedawczyni łakoci
Fot.21 – Na zapleczu
Fot.22 – Sprzedawca Zasłon
Fot.23 – Bileterka
Fot.24 – Śpioch
Fot.25 – Laotański szyk
Fot.26 – Bohater Narodowy
Fot.27 – Pha That Luang, ta powstała w III wieku buddyjska świątynia widnieje na Laotańskich banknotach.
Fot.28 – Dla kontrastu, nieco nowsza świątynia. W środku pachniało jeszcze świeżą farbą 🙂
Fot.29 – Trybuna honorowa na placu defilad…
Fot.30 – …z widokiem na powyższy monument
Fot.31 – “Big City Lights”
Fot.32 – Kinomaniak
Fot.33 – Pomaluj swoją własną figurkę… czyli jedna z atrakcji na promenadzie 🙂
Wszystkie Blogi